Z drugiej strony mamy obrazy stworzone z pasją, może nie wybitne jakościowo, ale już na pierwszy rzut oka wybijające się ponadprzeciętność. I ta pasja zostaje dobrze ukierunkowana, nie jest to produkcja "robiona na kolanie" - że pozwolę sobie użyć takiego zwrotu, zazwyczaj za takimi projektami stają osoby, które maja pewne zaplecze. A na pewno taką osobą jest Aaron Schoenke, który pod szyldem Bat in The Sun (o których w tedy słyszeli nieliczni) w 2010 stworzył "City of Scars".
Jest to produkcja nietypowa już na wstępie, choćby ze względu na budżet 27 000 dolarów. Po drugie jak na fanfilm jest bardzo długi bo trwający lekko ponad pół godziny, gdzie przeciętne produkcje trwają od 3 do 15 minut. Po trzecie jest to film gdzie występuje Batman... i Joker.
Historia jak na Batmana może niezbyt oryginalna, bo ileż to razy Mroczny Rycerz zadawał sobie takie pytania. Ile razy stawał przed takim dylematem. Mnóstwo... ale na kartach komiksów. Na ekranie czy na monitorze nie było mi dane wcześniej oglądać takiej historii.
Kevin Porter jako Batman pasuje mi tu jak ulał i to już jest duży plus, kiedy dobór aktora nie gryzie się z rolą. Co prawda nie miał zbyt dużo do zagrania, ale jego głos kiedy prowadzi wewnętrzny monolog jest iście batmanowski :) nie to co "I'm Batman" w wykonaniu Bale'a.
Jeżeli chodzi natomiast o Jokera... no cóż. Jest dobrze. Nie rewelacyjnie, ale naprawdę dobrze się go ogląda. Paul Molnar odwalił kawał dobrej roboty i czasami aż ciarki przechodzą. Choć akurat tutaj wiele zależy od scenariusza i od tego jak postać zostanie napisana to to co dał od siebie Molnar naprawdę zasługuje na oklaski jako Szalony Klaun.
Jeżeli chodzi o kreacje aktorskie to wspomnieć należy również Jay Caputo, który wiarygodnie zagrał Arnolda Weskera. Nie chcę za dużo spoilować, ale ci co czytali komiksy albo chociaż oglądali kreskówkę powinni kojarzyć o kogo chodzi.
Jeżeli chodzi o kwestie techniczne, to trochę się dziwię jak twórcom udało się tyle zdziałać za 27 tysięcy dolarów, co prawda jak na fanowską produkcje to suma taka robi wrażenie, ale jak się ogląda film to ma się wrażenie, że trzeba było na to więcej kasy. Zwrócę też uwagę na kostium naszego bohatera, który przywodzi na myśl początki działalności Batmana, kiedy dopiero zaczynał swoją krucjatę. Po filmach Burtona i Nolana taki kostium może wydawać się śmieszny, ale jak dla mnie przez to batman staje się bardziej ludzki i mniej nietykalny przez co nawet zwykły nóż stanowi dla niego zagrożenie. Gdyby ktoś wpadł na pomysł żeby po Supermanie z 1978 roku nakręcić Batmana to podejrzewam, że tak wyglądałby jego strój.
Można było y napisać że to obraz namalowany przez dwóch ludzi Aarona Schoenke - o którym już wspomniałem - i jego ojca Sean'a Schoenke. Obaj panowie są producentami obrazu. Aaron zajął się scenariuszem, zdjęciami i reżyserią oraz co ciekawe w napisach końcowych jest wymieniony jako kaskader - co jest dla niego typowe, bo w komiksowych produkcjach spod znaku Bat in The Sun (kilka słów postaram się też napisać o tej marce w którymś kolejnym wpisie) gra Nightwinga. Natomiast Sean napisał też muzykę do filmu i piosenkę w wykonaniu Madelynn Rae, którą słyszymy podczas napisów.Warto więc wytrwać te dwadzieścia pare minut tylko po to by ja usłyszeć.
Oczywiście nadal to produkcja fanowska, a takie rządzą się swoimi prawami i trzeba im wiele wybaczyć, ale "City of Scars" jest u mnie na szczycie fanprodukcji, więc mam nadzieję, że i wam się spodoba.
Kevin Porter jako Batman pasuje mi tu jak ulał i to już jest duży plus, kiedy dobór aktora nie gryzie się z rolą. Co prawda nie miał zbyt dużo do zagrania, ale jego głos kiedy prowadzi wewnętrzny monolog jest iście batmanowski :) nie to co "I'm Batman" w wykonaniu Bale'a.
Jeżeli chodzi natomiast o Jokera... no cóż. Jest dobrze. Nie rewelacyjnie, ale naprawdę dobrze się go ogląda. Paul Molnar odwalił kawał dobrej roboty i czasami aż ciarki przechodzą. Choć akurat tutaj wiele zależy od scenariusza i od tego jak postać zostanie napisana to to co dał od siebie Molnar naprawdę zasługuje na oklaski jako Szalony Klaun.
Jeżeli chodzi o kreacje aktorskie to wspomnieć należy również Jay Caputo, który wiarygodnie zagrał Arnolda Weskera. Nie chcę za dużo spoilować, ale ci co czytali komiksy albo chociaż oglądali kreskówkę powinni kojarzyć o kogo chodzi.
Jeżeli chodzi o kwestie techniczne, to trochę się dziwię jak twórcom udało się tyle zdziałać za 27 tysięcy dolarów, co prawda jak na fanowską produkcje to suma taka robi wrażenie, ale jak się ogląda film to ma się wrażenie, że trzeba było na to więcej kasy. Zwrócę też uwagę na kostium naszego bohatera, który przywodzi na myśl początki działalności Batmana, kiedy dopiero zaczynał swoją krucjatę. Po filmach Burtona i Nolana taki kostium może wydawać się śmieszny, ale jak dla mnie przez to batman staje się bardziej ludzki i mniej nietykalny przez co nawet zwykły nóż stanowi dla niego zagrożenie. Gdyby ktoś wpadł na pomysł żeby po Supermanie z 1978 roku nakręcić Batmana to podejrzewam, że tak wyglądałby jego strój.
Można było y napisać że to obraz namalowany przez dwóch ludzi Aarona Schoenke - o którym już wspomniałem - i jego ojca Sean'a Schoenke. Obaj panowie są producentami obrazu. Aaron zajął się scenariuszem, zdjęciami i reżyserią oraz co ciekawe w napisach końcowych jest wymieniony jako kaskader - co jest dla niego typowe, bo w komiksowych produkcjach spod znaku Bat in The Sun (kilka słów postaram się też napisać o tej marce w którymś kolejnym wpisie) gra Nightwinga. Natomiast Sean napisał też muzykę do filmu i piosenkę w wykonaniu Madelynn Rae, którą słyszymy podczas napisów.Warto więc wytrwać te dwadzieścia pare minut tylko po to by ja usłyszeć.
Oczywiście nadal to produkcja fanowska, a takie rządzą się swoimi prawami i trzeba im wiele wybaczyć, ale "City of Scars" jest u mnie na szczycie fanprodukcji, więc mam nadzieję, że i wam się spodoba.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz