niedziela, 6 sierpnia 2017

It’s Morphin Time! - Power Rangers (2017) Nibyrecenzja

Odświeżanie franczyz i coraz częstsze rebooty to praktyka, która dotarła do Hollywood już jakiś czas temu. Do tej pory jednak obyło się bez większego sukcesu. Kiedy więc pojawiła się informacja o planowym odświeżeniu marki Power Rangers, fani podzielili się na dwa obozy. Na tych którzy entuzjastycznie podchodzili do pomysłu, ponieważ nostalgia do dawnych lat powodowała chęć ponownego obcowania z bohaterami z lat dzieciństwa. Po przeciwnej stronie ci, którzy nie wierzyli, że to się może udać, że film robiony jest tylko dla pieniędzy. Nie widzieli powodu by wracać do - bądź co bądź - dość infantylnego świata pełnego kiczowatych potworów i nastolatków, którzy niezliczoną ilość razy ratują świat (czy galaktykę) przez zniszczeniem.

Czy twórcom udało się spełnić oczekiwania fanów? Czy reboot Power Rangers był w ogóle potrzebny?



Oceniam ze spoilerami.


Na wstępie trzeba przyznać, że twórcy postawili sobie ambitne zadanie wznowienia marki, która ma bardzo długą historię sięgającą jeszcze Kraju Kwitnącej Wiśni (ale nie będę się nad tym tutaj rozwodził). W filmie skupiono się na pierwszych seriach i opowiedziano historię tych najpopularniejszych, oryginalnych Power Ranges, czyli Jasona, Kilmberly, Zacka, Billy'ego i Trini. Najtrudniejsze zadanie jakie stanęło przed scenarzystą i reżyserem to jak przedstawić na nowo to co już dobrze znamy i zadowolić zarówno nową widownię jak i fanów oryginalnej produkcji.

To co od razu rzuca się w oczy to zmiana koloru skóry niektórych bohaterów i tak Billy, rany przez RJ Cyler jest czarny, a Zack portretowany przez Ludi Lina został Azjatą. Nie jest to coś co przeszkadza w odbiorze postaci, ale niektórzy mogą się czepiać, że to wszechobecna poprawność polityczna wymusiła na twórcach podjęcie takiego kroku.

Power Rangers przedstawia origin naszych bohaterów i każda z postaci została obarczona bagażem by nadać im głębszy rys psychologiczny. I tak Jason to szkolna gwiazda footballu, którego blask przeminął, a marzenia o karierze sportowca przepadły. Kimberly to szkolna piękność i jedna z najpopularniejszych dziewczyn w szkole, która padła ofiarą zawici koleżanek, strącając ją tym samym na niziny szkolnej społeczności. Billy tak jak w oryginale pozostał mózgiem grupy i i tak samo jak w oryginale jest nerdem stroniącym od towarzystwa, ale w nowym wcieleniu obdarzono go zaburzeniami psychicznymi przez co staje się jeszcze bardziej niezdolny do nawiązywania więzi. Trini jest tą "nową" w szkole, która skrywa sekret... zresztą jak każdy bohater, a zwłaszcza Zack, który ukrywa się pod maską zawadiaki i ryzykanta.

Karkołomne zadanie ukazania jak zawiązuje się i rozwija relacja między nimi zostało wykonane bardzo dobrze, bo starano się przedstawić to wiarygodnie - jak na standardy kina superbohaterskiego - i bez popadania w skrajności czy zbytnie uproszczenia. Od momentu pierwszego spotkania, poprzez znalezienie kamieni mocy i trening, aż do finałowych scen nie miałem wrażenia, że coś mi umyka albo przytłacza. Są momenty lekkie, są i dramatyczne, czasami niebezpiecznie zbliżające się do teen dramy. Na szczęście postawiono pewną granicę, która nie została przekroczona. Ceną niestety jest tempo filmu, które jest nieco zbyt wolne. Bohaterów w kostiumach zobaczymy dopiero w trzecim akcie, który przedstawia starcie z wielką złą filmu Ritą Repulsą, która co ciekawe w świecie filmu należała kiedyś do załogi Power Ranges tak jak i Zordon.

A jak już o nim mowa to trzeba przyznać, że uczynienie go byłym Czerwonym Wojownikiem to dobre posunięcie. Postać Braiana Cranstona zyskuje dzięki temu ciekawą historię, ale daje też możliwość poznania jego przeszłości, która motywuje go do działania. I tak tego jak młodzi bohaterowie uczą się walczyć i korzystać ze swoich mocy, tak Zordon uczy się być ich mentorem. Jego nauki to nie puste słowa, są one poparte doświadczeniem. A jego początkowa frustracja i rozgoryczenie jest w pełni uzasadnione, bo niegdyś jako lider pierwszy stawał do walki, a teraz może się tylko biernie przyglądać jak Rita z łatwością radzi sobie z oporem jaki stawia nowa drużyna.

Wolne tempo filmu pokutuje również w kwestii przedstawienia czarnego charakteru. O ile postać Elizabeth Banks na ekranie prezentuje się naprawdę dobrze. Jej działania są w pewien sposób umotywowane to czas ekranowy jaki poświęcono Ricie jest zbyt krótki. Od momentu jej pierwszego pojawienia się w Angel Grove eskalacja jej działań następuje zbyt szybko przez co sama postać staje się w pewnym momencie zbyt karykaturalna, nawet na przyjętą przez film konwencję.

Obsada w filmie spisuje się całkiem nieźle i dobrze odnajduje się w swoich rolach. Nie wszyscy mogą w pełni ukazać swój potencjał na czele z Brianem Cranstonem i Elizabeth Banks. Ale młodsi koledzy i koleżanki z planu poradzili sobie z powierzonym im zadaniem. Na pochwałę zasługuje RJ Cyler, który postacią Billy'ego przyćmił pozostałych i to jego wytęp najbardziej się pamięta.

Niestety drugi plan został potraktowany po macoszemu i widać wyraźnie, że jest tylko tłem dla głównych bohaterów, ale jest to bolączka nie tylko filmu Israelite'a. Można to usprawiedliwiać ograniczonym czasem czy też ilością głównych postaci, które muszą być dokładniej nakreślone, ale mimo to na tle konkurencji nie wypada to najgorzej.


O kwestiach technicznych nie ma się co rozpisywać. Efekty specjalne stoją na wysokim poziomie, tym bardziej biorąc pod uwagę niewielki jak na produkcję o superbohaterach film. Oprawa dźwiękowa, a w szczególności ścieżka dźwiękowa jest bardzo dobra i długo po wyjściu z kina niektóre kawałki wciąż grały mi w głowie. Trzeba przyznać, że Brian Tyler odwalił kawał dobrej roboty.

Odpowiedzi na wcześniej postawione pytania niestety nie są jednoznaczne. Nowe Power Rangers to film specyficzny, który na produkcji od Marvela czy DC jest mniej widowiskowy czy rozrywkowy i skierowany raczej do dojrzalszego widza. Dzieciaki mają swoich Thorów, Iron-Manów czy Supermanów, więc dojrzalsza inkarnacja Power Rangers raczej im się nie spodoba. Ci którzy spodziewali się walk wielkich robotów w stylu Michaela Bay'a srogo się zawiodą, a w filmie pojawiają się żarty nawiązujące do Transformersów.

Dean Israelite przedstawił ciekawą wizję nowych Power Rangers, niestety spodoba się ona tylko wąskiej grupie odbiorców. Jako dorosły nie czułem podczas seansu, że traktuje się mnie jako idiotę, a smaczki pojawiające się filmie sprawiły, że co jaki czas odżywał we mnie ten mały dzieciak, który miał wielką frajdę oglądając serial sprzed dwóch dekad. Sam film czerpie garściami z oryginału i jet świadom swoich korzeni czego produkcja nawet nie próbuje ukrywać.

W zalewie innych produkcji Power Rangers raczej trudno będzie walczyć widza i inni mogą uważać, że odgrzewanie tego kotleta było niepotrzebne. Ale nie zgodzę się z nimi, ponieważ mimo swoich wad film jest doskonałym wprowadzeniem do tego świata i chciałbym jeszcze kiedyś do niego wrócić.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz