poniedziałek, 4 września 2017

Nie tak miało być, czyli Nibyrecenzja The Defenders


Matt Murdok za dnia niewidomy prawnik, po zmroku Diabeł z Hell's Kitchen walczący z niesprawiedliwością.

Jessica Jones prywatny detektyw z mroczną przeszłością. Opryskliwa, chamska i zazwyczaj pijana, ale skuteczna.
Luke Cage przyjacielski wielkolud, który dla Harlemu chce jak najlepiej i by to osiągnąć nic nie stanie mu na drodze, a dzięki niezniszczalnej skórze prze do przodu niczym taran.
Danny Rand spadkobierca wielomilionowej firmy, który przeżył katastrofę samolotu, w której zginęli jego rodzice. Trafił pod opiekę mnichów z Kun Lun i dzięki treningowi stał się Iron Fistem. Nieśmiertelnym wojownikiem, o czym opowiada przy każdej nadarzającej się okazji, każdemu kto tylko chce słuchać.  

Wszystkich bohaterów poznaliśmy wcześniej w ich solowych serialach. Jedne lepsze inne gorsze, ale nie schodzące poniżej pewnego poziomu. Zatem czy produkcja, która rozpalała wyobraźnię fanów już od daty ogłoszenia jej powstania. Która przedstawia nam drużynę bohaterów znaną z kart komiksów Marvela. Która dla seriali Netflixa miała być tym, czym było The Avengers było dla MCU. Czy The Defenders spełniło oczekiwania? Czy jest to dobry serial?


Oceniam. Ze spoilerami!



Akcja The Defenders dzieje się po wydarzeniach z Iron Fist. Danny ściga członków The Hand po całym świecie by zniszczyć całą organizację. Okazuje się że musi wrócić do Nowego Jorku, bo planują coś co zagrozi całemu miastu. 
Jessica podejmuje się śledztwa w sprawie zaginięcia pewnego architekta, choć klientce odmówiła. Sprawa okazuje się ma drugie dno, a samo zniknięcie mężczyzny wydaje się jej co najmniej nietypowe.
Luke po wyjściu z więzienia chce pomóc pewnemu chłopakowi, który wplątał się w szemrane towarzystwo.
A Matt użalający się nad sobą i obwiniający się za śmierć Elektry, porzuca kostium bohatera. Spełnia jednak prośbę Foggy'ego i... staje się adwokatem Jessici.
W międzyczasie poznajemy Aleksandrę, zimną i oschłą bizneswoman, która zdaje się być przywódczynią The Hand. I to dzięki niej Elektra wraca do życia. Ale nie do końca jest to kobieta, którą poznaliśmy w drugim sezonie Daredevila. To legendarna Black Sky, broń nie do powstrzymania i największy atut The Hand.

Trzeba już na wstępie zaznaczyć, że fabuła The Defenders nie została rozpisana zbyt dobrze. Tych co oglądali wcześniejsze seriale duetu Netflix/Marvel pierwsze odcinki, mogą zaskoczyć wolnym tempem akcji. Tych co nie oglądali mogą zanudzić. I to jest największa wada serialu.
Nasi bohaterowie spotykają się dopiero po dwóch odcinkach. I o ile do przyczyny tych spotkań nie mogę się bardzo czepiać (bo oczywiście można to było zrobić lepiej).
Zbyt rozgadane, mało dynamiczne mające za zadanie wprowadzić widza w fabułę. Podejrzewam, że twórcy skupili się na tym by nowi widzowie się nie pogubili. Ale pierwsze dwa odcinki są nudne i naprawdę niewiele wnoszą. Dziwi to tym bardziej, że pierwszy sezon serialu liczy jedynie osiem odcinków, czyli o pięć mniej niż solowe seriale. Można by się spodziewać więcej akcji, ale nie. Kolejna kropla do tej czary goryczy to czwarty odcinek, który prawie w całości ma miejsce w restauracji, gdzie nasi bohaterowie dyskutują. Tak, debatują.
Rozumiem, że jest to konieczne, żeby nakreślić relacje w grupie. I o ile budowanie ich wypadło całkiem nieźle, to zdecydowanie na przestrzeni całego sezonu tempo było zbyt wolne.
Grupa i jej dynamika wyklarowała się dopiero gdzieś w szóstym odcinku, gdzie w końcu mogliśmy z satysfakcją oglądać naszych (super)bohaterów.

Na plus mogę zaliczyć dialogi między naszymi bohaterami. Bez zbędnej przesady, choć nie pozbawione pewnej dawki patosu. Czasami zabawne i rozładowujące napięcie kiedy trzeba. Ale na szczęście im bliżej końca więcej robili, niż mówili.

Wadą, którą będzie trudno przeboleć to przedstawienie The Hand tej ZŁEJ organizacji. O ile w poprzednich serialach poznaliśmy już poszczególne "palce", to dopiero teraz postanowiono ukazać postać Alexandry, która jest niekoronowaną przywódczynią. Niestety kobieta ta w najmniejszym stopniu nie sprawia wrażenia groźnej i przebiegłej. Raczej zmęczonej i poirytowanej, że "jej dzieci" nie słuchają. O ile starano się wokół niej stworzyć aurę tej-głównej-złej to niestety tak nie udolnie, że aż szkoda tak świetnej aktorki jak Sigourney Weaver, na tak źle rozpisaną rolę. Pozostali członkowie The Hand robią groźne miny, knują, ale w najmniejszym stopniu nie wzbudzają grozy. Przez co widz nie ma poczucia zagrożenia. Są to najgorzej ukazane czarne charaktery w całym dorobku Netfixverse. Nawet stary Meachum w Iron Fist dzięki aurze szaleństwa wzbudzał większą grozę, bo był nieprzewidywalny. Tutaj niestety zaprzepaszczono potencjał jaki drzemał w tej organizacji, która na kartach komiksów jest jedną z najgroźniejszych z jakimi walczyli bohaterowie Domu Pomysłów. 

Pod koniec sezonu tą złą zostaje Elektra, ale widząc to co się z nią dzieje we wcześniejszych odcinkach można domyślać się jak to się skończy i że Matt będzie miał tutaj ostatnie słowo.

Kolejną wadą (choć to może czepialstwo z mojej strony) to zbyt skąpe ukazanie drugiego planu. Postaci, które towarzyszyły naszym bohaterom w ich solowych odsłonach zostały zepchnięte na margines i właściwie są bo muszą być... bo trzeba ich chronić. Niestety oprócz Foggy'ego i Misty nie odgrywają żadnej znaczącej roli. Szkoda, że ich kosztem postanowiono dać więcej czasu na dyskusje naszym bohaterom.

Serial jest dość kameralny. Nie tylko przez to, że większość akcji dzieje się w zamkniętych pomieszczeniach i w większości czasu są to rozmowy między postaciami.
Ale zauważyć można, że serial miał ograniczony budżet... bo to widać ewidentnie. Co dziwi tym bardziej, bo miało być to zwieńczenie pięciu sezonów, które mogliśmy do tej pory obejrzeć. Nie twierdzę, że ma to wyglądać jak The Avengers w kinie, bo tego się nie spodziewałem, ale mogę ukryć rozczarowania jak skromnie ten seria wygląda. Spodziewałem się trochę większego rozmachu.



Aktorsko jest dobrze. Jeżeli ktoś oglądał wcześniejsze produkcje to zauważy, że aktorzy nie wychodzą ze swoich ról jakie mogliśmy podziwiać w ich solowych serialach. Finna Jonesa jakoś lepiej się ogląda, ale nie wiem czy to zasługa aktora czy wina scenarzystów Iron Fista.
Jak już pisałem wyżej taki talent jak Sigourney Weaver został niestety zmarnowany i szkoda bardzo, że nie wykorzystano chociaż połowy potencjału aktorki. Nie mogę tego przeboleć.

Natomiast na plus muszę policzyć sceny walki, które... są lepsze niż w solowych przygodach Danny'ego Randa. Jednak daleko im do tych z pierwszego sezonu Daredevila

Podsumowując i odpowiadając na pytanie ze wstępu. The Defenders mógłby być takim The Avengers w Netflixverse, ale niestety jest zbyt przegadany i drużynę działającą wspólnie widzimy dopiero pod koniec sezonu. Nie jest to też punkt zaczepienia pod kolejne solowe serie naszych bohaterów. Jak na standardy telewizyjne nie jest to zły serial, ale w porównaniu do poprzednich produkcji Netflix/Marvel The Defenders wypada niestety słabo.
Pewnie miałem zbyt duże wymagania co do tej produkcji i przez to się tak rozczarowałem.
Nie jest to zła produkcja, a na tle wielu innych telewizyjnych tytułów wypada dobrze, ale Netflix przyzwyczaił mnie do pewnego poziomu i niestety muszę przyznać, że w tym przypadku czuje się nieco oszukany. Ale - jak to się mówi - uczymy się na błędach i mam nadzieję, że na przyszłość zostaną wyciągnięte wnioski.


Więcej o serialu:



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz