sobota, 22 listopada 2014

Nibyrecenzja: Doctor Who (sezon 8)

Finał ósmego sezonu Doctora Who już na nami. 
Było on inny niż poprzednie, nie tylko ze względu na nowe wcielenie Doktora, ale przede wszystkim wybory jakich dokonywał. 
Co było dobre, a co nie? No i przede wszystkim jak sprawdził się Capaldi w roli Doktora? Ale po kolei... w miarę bezspoilerowo.


Kidneys! I've got new kidneys!

Na ósmy sezon przyszło nam czekać trochę dłużej, a cierpliwość fanów została wystawiona na próbę kiedy ogłoszono, że w Dwunastego wcieli się Peter Capaldi, którego już w serialu mogliśmy zobaczyć w odcinku The Fires of Pompeii.

Na szczęście się doczekaliśmy. Dwunasty wylądował. W wiktoriańskim Londynie. Wreszcie mogliśmy się mu bliżej przyjrzeć. Był inny niż wcześniejsze inkarnacje, a przede wszystkim wyglądał starzej. Jedni przyjęli to obojętnie inni przejęli to z entuzjazmem argumentując, że dzięki temu z serialem zostaną prawdziwi fani, a nie nastoletnie pseudofanki Jedenastego, w którego wcielał się Matt Smith. Wiadomo jednak, że bez względu na to jak wygląda Władca Czasu i tak jest stary, a teraz mogliśmy się o tym przekonać. 

Jak wiadomo po regeneracji Doktor może być skołowany i zagubiony. I tym razem nie było inaczej z tym, że bardziej niż zwykle. Dezorientacja i chwilowa amnezja pokazała Dwunastego jako zagubionego i bezbronnego, wzbudzał on współczucie, co doskonale podkreśla zakończenie tego odcinka, które jest ukłonem dla fandomu i jednocześnie wspaniałym wprowadzeniem nowej inkarnacji.
Oczywiście towarzyszce Władcy Czasu nie jest łatwo zaakceptować nową sytuację, ale Lady Vastra pomaga jej w zrozumieniu tego z czego do tej pory nie była całkiem świadoma. 
Ostatecznie to Clara jest kotwicą dzięki, której Doktor odzyskuje stabilność i akceptuje swoją nową nie-tak-młodą twarz, która już gdzieś widział...


W kolejnych odcinkach poznajemy Doktora jakby od nowa i tak jak w przypadku poprzednich wcieleń twarz reprezentuje pewna postawę i zachowanie Władcy Czasu. Nie jest on tak beztroski jak Jedenasty tak uśmiechnięty jak Dziewiąty i nie biega w płaszczu jak Dziesiąty.
Jest zdystansowany i sceptyczny. Nie do końca możemy zobaczyć lub odgadnąć o czym on myśli, nawet Clara ma problemy z zaakceptowaniem jego zachowania.
Kolejne odcinki pokazują nam to co tkwi w środku w duszy Doktora. Tak jak w drugim odcinku Doktor dowiedział się czegoś czego się nie spodziewał, ale co miało uzasadnienie w jego czynach.
Sam w pewnym momencie zadaje pytanie: czy jest dobry czy zły? I aż do finału musimy czekać na odpowiedź, która wcale nie jest jednoznaczna. 
Nie każdemu może podobać się to emocjonalne wycofanie postaci, zwłaszcza w porównaniu do poprzednich wcieleń, które momentami kipiały od emocji. Miejscami scenarzyści popadają w pewne skrajności przez co postać Capaldiego, czasami wydaje się w ogóle pozbawiona wszelkich emocji. Na szczęście w porę zdają sobie z tego sprawę i starają się zrehabilitować.

Capaldi świetnie się wczuwa w rolę. I moim zdaniem jest to bardzo dobry wybór na nowe wcielenie ostatniego z Gallifrey. Wybornie gra sceptycznego, sarkastycznego Doktora, który rzadko kiedy ukazuje swoje emocje, no chyba, że jest to irytacja lub by ukazać swoją wyższość jak mogliśmy zobaczyć w Robot Of Sherwood, w którym to cały czas próbuje udowodnić, że to on ma racje tak musi być. Trudno zaakceptować mu, że wcale tak być nie musi i nawet przed swoją przyjaciółką i towarzyszką trudno jest mu przyznać się do błędu.

Dwunasty jest dociekliwy, jest ciekawski... jeszcze bardziej niż wcześniej. I w pewnym momencie ta pogoń za nieznanym prowadzi go tam, gdzie nawet by się nie spodziewał. Jaki był Doktor zanim został tym kim jest teraz. Był tak jak każdy. Przestraszonym dzieckiem, które boi się tego czego nie zna. Ciszy w ciemności, która może skrywać coś co trudno pojąć.

Już wcześniej Władca Czasu dokonywał trudnych wyborów, można by powiedzieć, że w pewnych sytuacjach był bezwzględny, ale nie aż tak jak Dwunasty. 
Oczywiście jest tym samym Doktorem, którego dobrze znamy, ale teraz ukazuje się oblicze którego do tej pory nie widzieliśmy... a może on nie chciał go pokazywać, bo nie zawsze jest to dobry widok. Ale zazwyczaj jego zachowanie jest podyktowane jakimś ukrytym celem do którego dąży. Czasami jest to współczucie jak w Time Heist, poświęceniem kilku by ocalić wielu lub chęcią inspiracji, ukazania prawdziwej natury ludzkiej jak w Kill the Moon. Jest to ciężar, który bierze na siebie nie bez wahania, ale zawsze gotów go nieść, nawet jeżeli jego towarzyszka może to potępiać jak w Mummy On The Orient Express. Jednak koniec końców to jest Władca Czasu, który nie cofnie się przed niczym by pomóc przyjaciołom, nawet gdy ci proszą o coś niemożliwego.


Miss Oswald

Clara oczywiście ma w tym sezonie dużo do powiedzenia i pokazania. Choć poznaliśmy ją już wcześniej to tak jak i w przypadku nowego wcielenia Doktora, ona też pokazuje oblicze, którego do tej pory nie widzieliśmy. 
Najpierw skołowana, nową sytuacją. Zagubiona... potem jako przewodniczka pomogła Władcy Czasu, wrócić do zdrowych zmysłów. O ile w przypadku Doktora możemy w ogóle o czymś takim mówić. Nie od razu polubiła nową twarz, a z czasem nawet miała jej dość, ale ostatecznie uświadomiła sobie, potrzebują siebie nawzajem. Czasami to ona musiała być Doktorem dla Władcy Czasu, co nie zawsze mu się podobało.
Nawet kiedy się zakochała, nawet kiedy musiała przed ukochanym ukrywać swoje przygody, do samego końca była związana z Doktorem. Nawet w tedy kiedy zrobiła coś o co nigdy byśmy jej nie podejrzewali, kiedy przekroczyła granicę... On tam był i mimo wszystko jej pomógł. Nie zawsze jej działania są racjonalne, czasami mogą dziwić. Clara nie jest moją ulubiona Towarzyszką, ale jednak zdobyła moją sympatię w poprzednim sezonie w tym zaczęła mnie miejscami irytować, na szczęście było to dość rzadkie. Natomiast świetnie się sprawdziła kiedy to role się odwróciły i to ona była główną bohaterką kiedy to ona musiała być Doktorem udźwignęła ten ciężar i to ona uratowała dzień. Ale czy bycie dobrym Doktorem oznacza być dobrym człowiekiem? 

To co przeżyła Clara w tym sezonie. Wzloty i bolesne upadki, a zwłaszcza ostatni. Mogą sugerować to o czym od jakiegoś czasu się mówi, ale jeszcze nie zostało oficjalnie potwierdzone. To że możemy pożegnać się z Towarzyszką i Clara opuści Doktora. Z dużym prawdopodobieństwem możemy się z nią pożegnać, gdyby tak byłobyłoby topozegnanie w dobrym stylu, bo Jenna pokazała się z dobrej strony niewiele ustępując starszemu koledze z planu. Oczywiście nie jest tak doświadczona, ale jak dla mnie zostawi po sobie dobre wrażenie. c
Czy rzeczywiście jednak będzie to jej ostatni sezon? Przekonamy się oglądając odcinek świąteczny.


Welcome to Promise Land

Motywem przewodnim ósmego sezonu są tajemnicze Zaświaty, Ziemia Obiecana - Promise Land oraz postać tajemniczej Missy. Tajemnica tutaj jest bardzo powoli odkrywana i choć pewne teorie krążyły zanim jeszcze serial wystartował z ósma serią, to jednak rozwiązanie mnie osobiście zaskoczyło - na plus jak najbardziej. To jak dawkują nam informację scenarzyści może niekiedy irytować, bo czasami jest to ledwie skrawek - można powiedzieć ochłap na koniec danego odcinka. Jednak rozwiązanie takie w ogólnym rozrachunku okazało się jak najbardziej trafione i rozwiązanie Wielkiej Tajemnicy w dwugodzinnym finale zaskakuje, nie do końca pozytywnie, bo oczekiwałem czegoś innego. Jednak z drugiej strony czego można się było spodziewać po Moffacie.
Finał jest bardzo emocjonujący nie tylko ze względu na postaci Clary i Doktora, ale również postaci drugoplanowe, które pojawiły się już we wcześniejszych sezonach. Co by nie zarzucać głównemu scenarzyście i showrunnerowi stworzył finał, który nie tylko oddał cześć postaciom, które były w serialu lubiane, ale jednocześnie zrobił ukłon w stronę fandomu.

Michelle Gomez w roli nemezis Doktora świetnie się spisała. Jej postać elektryzuje i nie sposób od niej oderwać wzrok. Pełna charyzmy aktorka popada momentami w skrajności przedstawiając karykaturalny obraz przeciwniczki Władcy Czasu, ale jak najbardziej ta przesada wpisuje się w konwencje serialu i wychodzi na plus. 
Aktorka godnie odegrała rolę, która wcześniej powierzona była komu innemu, ale myślę, że inni widzowie tak jak ja się nie zawiedli i byli pod wrażeniem talentu aktorki.
Finał również ukazuje osobiste tragedie naszych bohaterów. Stratę, ale również i odpowiedź na ważne pytania. Jaki ostatecznie jest Doktor? Dobry czy zły? Gdzie jest granica dobra i zła?
Czy cel zawsze uświęca środki?
Co jest w stanie zapełnić pustkę po stracie bliskiej osoby?
Czy przeszłość zawsze będzie nas prześladować?
Oczywiście pewne kwestie pozostają otwarte na interpretację. W sezonie tym było oczywiście kilka smaczków, które wpływają na odbiór ogólny całego sezonu.

Same historie w ósmym sezonie są jedynie pretekstem do ukazania relacji między postaciami i reprezentują szerokie spektrum gatunkowe, od czystego sci-fi, przez odcinki nasiąknięte elementami baśniowymi, kryminał czy horror. Nic c specjalnie mogłoby nas zaskoczyć czego już wcześniej nie widzieliśmy. Nie jest to samo w sobie zarzutem czy wadą,bo trudno tutaj byłoby się pokusić o coś nowego skoro to już ósmy sezon.
Jeżeli chodzi o kwestie techniczne. Tutaj również bez zaskoczeń. Konwencja zobowiązuje, więc tak jak wcześniej jest to stary, dobry odrobinę kiczowaty Doctor Who, którego tak lubimy. 

Czy to będzie ostatni sezon Jenny Coleman czy nie. Zostanie on zapamiętany jako pierwszy sezon Petera Capaldiego, który na pewno był największym plusem tego sezonu, który niestety jest dość nierówny i  jak napisałem na początku trochę inny niż poprzednie, ale ilu fanów Doktora tyle opinii. Dla mnie bez względu na to jak prezentuje się ósma seria. Będzie to świetny popis Petera Capaldiego i świetne wprowadzenie nowego wcielenia Szaleńca z Niebieską Budką.

Więcej o serialu:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz