środa, 6 sierpnia 2014

Nibyrecenzja: The Amazing Spider-Man 2


Film w kinach debiutował już jakiś czas temu. W internecie pojawiło się mnóstwo recenzji w większości zachwalające najnowszy obraz o jednym z najpopularniejszych bohaterów ze stajni Marvela.

W kinie byłem i wyszedłem zachwycony jednak w tedy nie miałem w planach żadnego tekstu o tym filmie. Jednak teraz obejrzałem go ponownie i postanowiłem jednak przedstawić swoją opinię. Czy od wizyty w kinie do dzisiaj coś się zmieniło? Czy i dla mnie Spider-Man jest niesamowity?

Uwaga spoilery!!!

Ostrzeżenie przed epilepsją

Zacznę może od kwestii technicznych...
Śródtytuł jest nieprzypadkowy. Każdy kto był w kinie był świadkiem istnych fajerwerków na ekranie. Kolorowe, jaskrawe błyskawice, którymi ciskał Electro niejednego epileptyka mogłyby przyprawić o atak. Samo wrażenie niestety psuje nadużywanie tego efektu, aż do przesady. Efekty wizualne cieszą oko, dopóki nie zaczną razić swoją sztucznością. Nie wiem jak błyskawica wygląda z bliska, ale zawsze kojarzyła mi się albo z żółtym albo bladym niebieskim, natomiast w filmie jest ona pomarańczowo-niebieska. O ile w scenie pierwszego starcia Pająka z Maxem wyglądało to efektownie to już w końcowym starciu mamy tego aż za dużo, nie robi to już takiego wrażenia, a nawet trochę drażni.
Właściwie do efektów wizualnych to jedyny zarzut, bo cała reszta jest już w miarę wyważona i spełnia swoją funkcję zbytnio się nie narzucając.

Obraz to jedno. Czas na dźwięk, a dokładnie muzykę, bo do samych efektów dźwiękowych nie można się przyczepić. Natomiast soundtrack intryguje, ale i budzi mój lekki niesmak, ale to już kwestia gustu.
Pracę Hansa Zimmera znam i szanuję. Nie za bardzo mi jednak odpowiada łączenie klasycznej muzyki filmowej - do jakiej przyzwyczaił mnie ten kompozytor - z dubstepem, którego w odsłonach mainstreamowych po prostu nie lubię. To już moje osobiste uprzedzenia, komuś może się taka muzyka podobać, ale mnie ona do siebie przekonać nie może. O ile przez większość filmu jakoś specjalnie ta mieszanka się nie narzuca to we wspomnianej wcześniej scenie pierwszego starcia Spider-Mana z Electro jednak mi to przeszkadzało. Basy były zbyt przesadzone, choć sama muzyka pasowała do tego co działo się na ekranie, to jednak można było zachować pewien umiar. Taką samą sytuację mieliśmy w ostatecznym starciu w elektrowni.
Wiem, że ta muzyka jest modna i podoba się dzisiejszej młodzieży, ale trzeba wziąć pod uwagę szerszą kategorię wiekową... Ale to tylko moje czepianie się. Dla innych niekoniecznie musi być to minus.

Co do kwestii technicznych to muszę pochwalić niezłe ujęcia prezentującego naszego bohatera huśtającego się na tle panoramy miasta. W większości przypadków ciekawie to pokazano tak jakby wyjąć kadry z komiksów i je ożywić. Sceny "bujane" naprawdę robiły wrażenie.


Studium wariatów

Pora przejść do samej historii, choć nie mam zamiaru się nad tym zanadto rozpisywać. Najpierw jednak kilka zdań o czarnych charakterach jakie się w filmie pojawiają.
Na początek Electro, czyli Max Dillon. Przyznam, że byłem trochę sceptycznie nastawiony kiedy ogłoszono, że w tę postać ma wcielić się czarnoskóry Jamie Foxx. Do samego aktora nic nie mam i po obejrzeniu filmu jego karnacja też mi wcale nie przeszkadza. Zresztą po przemianie kolor skory przestał mieć znaczenie.
Dillon został ukazany jako sztampowy fanatyk, który od uwielbienia przechodzi do nienawiści. Jeszcze jako Max, szary pracownik Oscorpu może budzić politowanie, a gra aktorska Foxxa tutaj znakomicie oddaje postać. Potem zaraz po przemianie, widzimy zmieszanie i mętlik w głowie postaci. Jednak do końca nie można stwierdzić co jego umysł mu podpowiada. Droga od nic nie znaczącego pracownika korporacji do czarnego charakteru nie była długa i niektórzy mogą stwierdzić, że była zbyt krótka, ale nie można powiedzieć, że nie była wyboista. Mi uzasadnienie przedstawione w filmie odpowiadało...
Charakteryzacja i przedstawienie tego klasycznego przeciwnika Spider-Mana całkowicie mnie usatysfakcjonowało. Niebieska skóra zastąpiła klasyczny zółto-zielony kostium znany choćby z kreskówki i sprawdziło się to moim zdaniem bardzo dobrze.

Harry Osborn, dziedzic dwustu miliardowej korporacji, który dowiaduje się, że umiera.
Przykład megalomaniaka przyzwyczajonego, ze dostaje wszystko czego chce. Nie od razu pokazuje swoje oblicze, choć w jego rozmowie z ojcem są już pewne przesłanki jego szaleństwa. Grający go Dane DeHaan świetnie spisał się w swojej roli, choć nie do końca podobało mi się jak została ona rozpisana. W porównaniu do tej inkarnacji postaci James Franco z trylogii Raimiego miał bardziej ludzką do zagrania postać, która mogła stworzyć z kimś jakiekolwiek głębsze relacje. I o ile sam DeHaan przedstawia fenomenalnie szalonego Harrego to sama postać wydaje się za bardzo przekoloryzowana, a sam fakt przyjaźni młodego Osborna z Peterem został oparty na krótkiej rozmowie i kilku wspomnieniach sprzed dziesięciu lat, które nie są w stanie mnie przekonać, że tych dwóch mogłoby być przyjaciółmi. Ale to już zarzut do scenarzystów niż aktora.
Samo wprowadzenie Goblina można było sobie już sobie darować, bo i tak niewiele go było na ekranie, choć miał kluczowe znaczenie dla fabuły. Według mnie można to było przedstawić w trzecim filmie, który mógłby być świetnym prologiem do wprowadzenia historii czarnego symbiota. Natomiast sama prezencja Goblina w porównaniu do trylogii Raimiego jest bardzo chwalona, a i mi podoba się bardziej niż plastikowy pancerz. Jednak brak maski muszę policzyć na minus, bo ma to znaczenie nie tylko estetyczne, ale również - a może przede wszystkim - dla samej fabuły kolejnych filmów. Marzył mi się kostium nawiązujący bardziej do komiksowego wizerunku Goblina, ale niestety nie można mieć wszystkiego. Ale może kiedyś...


Rihno, a właściwie Aleksei Sytsevich to niestety największe rozczarowanie. O ile jeszcze jako gangster wzbudza śmiech kiedy Pająk się z nim rozprawia to w końcowych scenach nie za bardzo kojarzy mi się z jednym z klasycznych wrogów pająka. Krótki występ nie pozwala zbyt dobrze ocenić Poula Giamatti'ego. Po prostu gra była poprawna i nie za bardzo jest się o co czepiać. Ale samo przedstawienie tego villiana, a właściwie jego zbroi woła o pomstę do nieba. Sam pancerz jeszcze bym jakoś przebolał, ale po co mu dawali karabiny i wyrzutnię rakiet?! Przecież Rihno to bardziej buldożer był niż czołg. Przeglądając koncept arty było parę nawiązujących do klasycznego wyglądu tego czarnego charaktera, ale dlaczego zdecydowano się na taki ruch? Trudno mi sobie wyobrazić uzasadnienie.


Ciocia May i tajemnica Parkerów

Nie znam dokładnie komiksowej historii rodziców Petera, ale ta przedstawiona w filmie została potraktowana trochę po macoszemu. Już w pierwszej części było wiadomo, że ojciec Petera pracował z Connorsem przy badaniach z DNA zwierząt, a tutaj miałem wrażenie jakby o tym młody Parker zapomniał. Co prawda ciocia May też nie chciała by chłopak został zraniony kiedy poznał prawdę o zdradzie ojca, ale i tak było wiadomo, że to tylko manipulacja.
Jak sam fakt poznania prawdy o ojcu wpływa na historię przedstawioną w filmie? Właściwie to nie wpływa w ogóle i można było by z niej zrezygnować.

Sama inkarnacja cioci May w tej części bardzo mi się podobała i to o wiele bardziej niż w trylogii Raimiego. Tutaj to kobieta ciężko pracująca, a nie staruszka, która tylko prawi morały. Dba o dobro Petera, co doskonale zostało ukazane w rozmowie o rodzicach chłopaka. I mają tą niezwykłą więź co znowu mogliśmy zobaczyć w scenie z praniem. 
Dużym plusem tutaj jest również niezła chemia między Garfieldem, a Sally Field dzięki czemu ich wspólne sceny wypadają bardzo przekonująco.
Sama aktorka bardzo dobrze sobie radzi i w przeciwieństwie do roli młodego Osborna postać ciotki May została bardzo dobrze rozpisana i nie jest tutaj tylko dodatkiem, ale pełnoprawną częścią opowieści.


Niesamowity Peter Parker

Tak jak w historii Spider-Mana nie może zabraknąć Petera Parkera. Tak w historii Parkera nie może zabraknąć Gwen Stacy.
Wiele pochlebnych słów napisano już o dwójce aktorów, którzy wcielają się w ich role. Jedne pełne zachwytów drugie bardziej stonowane, jednak nadal pozytywne. 
Nie jestem pewien czy to przez talent aktorski Emmy Stone i Andrew'u Garfielda czy bardziej na ich grę miał wpływ fakt, że w prywatnie też są parą, ale co by to nie było nie zmienia to faktu, że wypadli niesamowicie. W scenach solo przyjemnie się ich oglądało, a Garfildowi udało się stworzyć lepszego Spider-Mana, który buja się po Nowym Jorku, gada z dzieciakami i sypie żartami rozprawiając się z przestępcami. 



Jednak najlepiej wypadają we wspólnych scenach. Wyglądają i brzmią naturalnie, a to wielki plus.
Sama tragedia jaka spotyka Parkera nie była do końca pewna. Mimo tego iż spodziewałem się śmierci Gwen, to w scenie w wieży zegarowej był moment niepewności, że może jednak przeżyje... że otworzy oczy i wszystko będzie dobrze. Ale jednak zdecydowano się na uśmiercenie tej postaci. Trudno mi sobie teraz wyobrazić inną aktorkę, z którą Andrew mógłby zagrać byśmy mogli oglądać tą samą niesamowitą chemię jaka wylewała się z ekranu oglądając tę parę.


End Credits

Film w moim odczuciu jest najlepszą odsłoną o Pająku i jedną z lepszych ekranizacji komiksów. Jest tutaj wszystko czego można by chcieć od produkcji o Spider-Manie. Jest Peter i jego dylematy, związek z Gwen. Jest niesamowita akcja i super widoki, no i jest humor, który towarzyszy bohaterowi nie tylko w kostiumie. Mimo kilku potknięć i niepotrzebnych scen (z kontrolą lotów na przykład, gdzie można byłoby poświęcić więcej czasu dla May w szpitalu) oraz niezbyt dobrej decyzji co do przedstawienia Rihno to jest to film plasujący się w czołówce superbohaterskich filmów i jednym z wyżej ocenianych filmów s-f. 
Dla fanów Ścianołaza pozycja obowiązkowa tak samo jak dla fanów widowiskowej rozwałki na ekranie i  miłośników dobrej rozrywki na wysokim poziomie.
Nie jest to film wybitny, ale na pewno można napisać, że bardzo udana produkcja komiksowa.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz