czwartek, 14 sierpnia 2014

Opowiadanie: Jeszcze niezatyułowane

Prezentowałem już wcześniej swoją twórczość, ale były to krótkie formy. Teraz chciałbym zaprezentować coś dłuższego. W zamyśle miało być to dłuższe opowiadanie,ale od jakiegoś czasu czeka na dysku na lepsze czasy i na ciąg dalszy historii. Tak, nie jest ukończone, a właściwie to dopiero początek. Może uwagi i komentarze zmotywują mnie do dalszego pisania :)
Zapraszam zatem do lektury.


W zaszły wtorek umarłem po raz czwarty.
Umarłem od kuli…Nie chciałem umierać, ale nikt mnie o zdanie nie pytał.
W poprzednich przypadkach była to już moja własna decyzja. To znaczy – dokładniej – decyzje: przedawkowanie leków nasennych, później porażenie prądem, ostatnio utonięcie… parszywa śmierć. Nie wiem dlaczego jest aż tak wielu samobójców rzucających się z mostów, przecież łatwiej strzelić sobie w łeb.
Życie mam nie do pozazdroszczenia, choć nie całkiem z własnej winy. Nie miałem po co żyć, nie miałem nikogo dla kogo mógłbym. Ale pewnego popołudnia moje życie się zmieniło…
Przygotowywałem właśnie jakąś przekąskę w kuchni, gdy do mieszkania wtargnęli odziani na czarno osobnicy wyglądający na antyterrorystów czy inne jednostki specjalne, zobaczyłem jakiś dym, celowniki laserowe kreśliły w nim sieć światła. Stałem oszołomiony nie wiedząc co robić. Po kilku uderzeniach serca, które mało mi z piersi nie wyskoczyło, do kuchni wtargnęli dwaj osobnicy, przewrócili mnie. Dostałem czymś w głowę. Straciłem przytomność.
Było to jakieś siedem miesięcy temu, może więcej. 

Obudziłem się w białym pokoju bez okien i co dziwniejsze bez drzwi albo ich nie zauważyłem. Siedziałem na metalowym, nieprzyjemnie zimnym krześle ze skrępowanymi nadgarstkami i nogami w kostkach, w samej bieliźnie… i skarpetkach. Mieli skurczybyki poczucie humoru, to trzeba im było przyznać.
Szarpnąłem lewą ręką, nie po to żeby się uwolnić – musieliby być idiotami jeżeli by mi na to pozwolili swoją niekompetencją – ale raczej po to żeby się rozgrzać choć trochę, zimno przenikało do szpiku. Dostałem dreszczy. Musieli mieć niezły ubaw obserwując mnie szamoczącego się, ale nie obchodziło mnie to. Nie miałem także wątpliwości, że w pokoju jest ukryta kamera.
Rozejrzałem się dokładniej, ale nic nie wypatrzyłem, przynajmniej nic wartego uwagi. Wyglądało to jak izolatka w psychiatryku, tylko bez poduszek na ścianach i podłodze. Siedziałem tak chyba kilkanaście minut, wodząc wzrokiem z prawa na lewo bez żadnego celu. Usłyszałem jakiś hałas za sobą, dźwięk przypominający otwieranie lodówki, takiej z mocnymi magnesami.
Ktoś wszedł do pokoju, w milczeniu. Nie wiem ile tak za mną stał, wydawało mi się, że dobre dziesięć minut.
- Hej – Odezwałem się w końcu. – Pokaż się i mów kim jesteś, skurczybyku. Czego ode mnie chcecie?
Cisza. Ktokolwiek za mną stał postanowił się trochę poznęcać psychicznie.
- Gdzie jestem? Co to za miejsce? I kim wy, do chuja, jesteście?

Nie bałem się, grałem po prostu rolę jaką mi narzucili. Pewnie oczekiwali takiej reakcji, więc nie chciałem sprawić im zawodu. Co najgorszego mogło mi się stać? Zabili by mnie? Tylko dokończyli by to co chciałem zrobić w mieszkaniu. Tortury? Nie, raczej nie mają powodu mnie torturować, nie jestem nikim ważnym i nie znam żadnych tajemnic, które musiałbym ukrywać.
Grałem, więc dalej udając, że staram się o Oskara. Zacząłem na powrót się szamotać.
- Wypuście mnie, czego ode mnie chcecie? Kim jesteście? – krzyczałem – wiem, że ktoś tu jest. Pokaż się!
(Oskara za najlepszą rolę męską otrzymuje…)
- Co ja wam zrobiłem? Dlaczego tu jestem?
Próbowałem sprowokować jakąś reakcję, wciąż trzymając się roli, postanowiłem zmienić taktykę i udać rezygnację. I obojętność, jakby wszystko co ze mną będzie, mnie nie obchodziło.
- Dlaczego mnie porwaliście? – Wyszeptałem, na tyle jednak głośno bym miał pewność, że mnie zrozumie. – Dlaczego mnie więzicie?
Co jest, kurwa, z nimi? Zastanawiałem się kiedy nie uzyskałem odpowiedzi na wcześniejsze pytania.
Nawet Szyc by tego lepiej nie zagrał. Nie, no może przesadziłem. Jebać to…
- Dupa mi zaraz odmarznie – powiedziałem, porzucając rolę zaszczutego porwanego.
I nic, zero reakcji.
Znowu usłyszałem dźwięk otwieranej lodówki, a potem tylko cisza.
Zgasło białe światło, pogrążyłem się w ciemności.
Zacząłem się zastanawiać kim są ludzie, którzy mnie porwali. I zacząłem wyliczać w myślach.
Rząd? Nasz czy nie nasz?
Osobnicy, których widziałem w mieszkaniu wyglądali na jakieś oddziały specjalne, ale nie wiedziałem czy policji czy wojska. 
Nagle sobie coś uświadomiłem. Nie porozumiewali się w tedy między sobą, jednym słowem się nie odezwali. Terroryści, którzy, nie chcieli zdradzić swojego pochodzenia? Talibowie? Może ruscy?
- Ja pierdole – powiedziałem, bardziej do siebie niż do moich obserwatorów.
Takie myślenie do niczego nie prowadzi, pomyślałem, za mało mam informacji, a bez nich to mogę sobie wymyślać różne teorie, nie dochodząc do żadnego konkretnego wniosku.
Jedyny powód dla którego mogli by mnie porwać to to, że nie mogę umrzeć – albo nie potrafię się skutecznie zabić? – nie ma innego wyjaśnienia. Ale skąd by o tym wiedzieli w takim razie? Przecież nikt o tym nie wiedział.
Czyżby? Myśli przyspieszyły, szukając zagubionych wspomnień. Próbowałem sobie przypomnieć, na pewno nie mówiłem nikomu – nie miałem nawet komu powiedzieć – ale czy w jakiś inny sposób ktoś mógł się dowiedzieć. Jak mogłem się zdradzić?
Od tego myślenia rozbolała mnie głowa.
Wszystko wkrótce się wyjaśni, powtarzałem w myślach jak jakąś pieprzoną mantrę, która miała mnie uspokoić.
Nawet nie wiem kiedy zasnąłem. Musieli użyć jakiegoś gazu. To była moja ostatnia myśl zanim pogrążyłem się w odmętach snu.

Obudził mnie jakiś szmer za plecami. Nie mogłem zidentyfikować źródła dźwięku. Próbowałem pozbyć się resztek senności, jednak by nie zauważyli, że jestem przytomny.
Głowa bolała mnie dalej. W ogóle cały byłem obolały od tego metalowego krzesła. Ciekawe ile spałem?
- Nie długo – usłyszałem za plecami kobiecy głos.
Zaskoczony, próbowałem odwrócić głowę, ale niestety stała tak, że nie mogłem jej dojrzeć.
- Kim jesteś? Gdzie jestem? – Wróciłem do roli.
- Cierpliwości – powiedziała – wszystko się wyjaśni. Cierpliwości.
- Co? Mam być cierpliwy? – krzyknąłem – ochujeliście?!
- Po co te wulgaryzmy, panie Zimny? Proszę się nie denerwować – mówiła jak do małego dziecka, które chce lizaka, ale go nie dostanie. A po chwili dodała. – Przepraszam, że musieliśmy pana w ten sposób sprowadzić, ale niestety czas naglił. A jest pan nam potrzebny.
- Potrzebny po co? Jestem nikim! – straciłem panowanie nad sobą – Po co jestem wam potrzebny? Czego ode mnie chcecie?!
Nie odpowiedziała.
- Wypuście mnie. Nikomu o tym nie powiem.
I tak by mi nikt nie uwierzył, pomyślałem z goryczą.
Nic nikomu nie powiem. Pomyliliście mnie z kimś – chwyciłem się tej myśli jak tonący brzytwy, pojawiła się iskierka nadziei. – Wzięliście nie tego faceta. Czy ja wyglądam na jakiegoś szpiega? Nigdy żadnego nawet nie widziałem, chyba że na filmie.
- Panie Zimny – zaczęła znowu tym swoim delikatnym, aksamitnym głosem, znowu jak do dziecka. – Przykro mi, że tak został pan potraktowany, ale to już nie ode mnie zależy.
Proszę być cierpliwym. Niebawem odpowiemy na pana pytania.
Zajebiście. Aż mi dupa odpadnie całkowicie.
- Mogłabyś mnie chociaż uwolnić z tych pasów. Jestem cały obolały.
- Niestety. Procedury. Dopóki nie wiemy z czym mamy do czynienia musi pan pozostać unieruchomiony. 
- Przecież nie ucieknę – oponowałem – nie wiem czy dam radę ustać, a co dopiero biec.
- Wierzę panu, naprawdę – odpowiedziała.
Usłyszałem jak szuka czegoś w kieszeniach ubrania.
- Tak, rozumiem – to raczej nie było do mnie. – Zaraz przyniosę panu ubranie – dodała po chwili milczenia.
- Cudownie. 
- Proszę poczekać za niedługo wrócę – wyszeptała mi przy uchu.
Chciałem zobaczyć jak wygląda, ale się cofnęła. Mignęła mi tylko szara plama na granicy pola widzenia.
Dźwięk otwieranej lodówki, a po chwili cisza.
Dziwne myśli opanowały mój umysł, nigdy nie byłem miłośnikiem teorii spiskowych, ale właśnie wplątałem się w coś o czym nie miałem najmniejszego pojęcia… spisek. Nie wiem w kogo wymierzony, ale miałem stać się jego częścią.
I byłem im potrzebny dzięki mojej zdolności… umiejętności? Klątwie? Próbowałem się dowiedzieć jak to możliwe, że nie mogę umrzeć, ale bez rezultatów. Pod względem fizycznym i fizjologicznym jestem normalnym człowiekiem, nie ma żadnych anomalii, więc co? Może oni będą w stanie się dowiedzieć.

CDN…

2 komentarze:

  1. Przeczytałem z zaciekawieniem! :) Faktycznie, aż prosi się o ciąg dalszy. Fajna jest kreacja głównego bohatera, ale niekonsekwentna językowo, co trochę razi - oto wypowiada takie zdanie: "- Hej – Odezwałem się w końcu. – Pokaż się i mów kim jesteś, skurczybyku. Czego ode mnie chcecie?". Skurczybyku należy raczej do generacji przekleństw dawnych, łagodnych. Po czym zaczyna sypać bluzgami już normalnymi, dzisiejszymi, choć absolutnie nie mam tego za złe - są fajnie użyte, funkcjonalnie, a nie tylko po to, żeby "kupić" czytelnika. Jest taka anegdota, chyba Hłasko ją przytaczał, że kiedyś był taki mistrz literacki, do którego młodzi adepci sztuki pisarstwa przynosili rzeczy do zrecenzowania. Ważne jest to, że ten "mistrz" klął jak szewc. Ale jak czytał teksty młodych pisarzy i widział tam bluzgi, to od razu oponował. Że nie tędy droga :) Aczkolwiek w przypadku tego fragmentu, wydają się one uzasadnione, a często brzmią zabawnie, choć cały czas się zastanawiam, czy prawidłowa forma to "ochujeliście" - jak w opowiadaniu, czy też "ochujaliście" - jak mi się wydaje :) Musisz też uważać na składnię (bo przecinki to zrobi korekta) - zobacz takie zdanie: "Po kilku uderzeniach serca, które mało mi z piersi nie wyskoczyło, do kuchni wtargnęli dwaj osobnicy, przewrócili mnie." To taki typowy błąd, w stylu - "Idąc do szkoły, świeciło słońce". Bardzo łatwo wyłapać, po prostu uważnie czytając siebie po raz drugi, trzeci, czwarty... :) Bardzo mnie ciekawi, co będzie dalej, jak to zaplanowałeś, jaki miałeś pomysł na tę specyficzną, z lekka groteskową, absurdalną "przypadłość" głównego bohatera :) Więc czekam i mam nadzieję, że się doczekam! :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Po prawdzie tekst ten jutro dokładnie będzie miał cztery lata :) Dzięki za uwagi i komentarze. Zawsze mile widziana jest konstruktywna krytyka. Warsztat w tamtym czasie był dość surowy - jak jest teraz nie za bardzo mam do czego porównać, bo dawno niczego z fabułą nie pisałem.
    Co do pomysłu, to szczerze mówiąc, uleciał mi z głowy po takim czasie. Zresztą nie miałem zaplanowanej całej historii, a jedynie kilka - nazwijmy to - rozdziałów. Jak to jeden z pisarzy twierdził, czeka aż bohater opowie mu swoją historię :) Nie pamiętam już kto ko był.
    Z czasem może pojawi się dalsza część opowieści.

    OdpowiedzUsuń